Koniec stycznia , wtorek wieczór: Branżowe imprezy nigdy nie były dla mnie towarzyską atrakcją. Setki podpitych facetów w rozchełstanych koszulach o zapachu jeszcze porannego potu i z resztkami sosu z cateringowego lunchu na spodniach to w skrócie esencja targowego lansu. Znając dobrze te klimaty z lekkim niesmakiem zdecydowałam się przejść ze stoiska do sali bankietowej. Rzuciłam szybko okiem na tłum.
W większości mężczyźni, obślinieni i niedopici po „biznesowych” rozmowach. Nie myliłam się. Klimat taki sam co zawsze. Mimo wszystko, motywowana głodem, podeszłam do bufetu. Z biwara wybrałam ostatni kawałek łososia i zasypałam go, zawsze w nadmiarze w takim menu, ryżem. Jeszcze kilka sztampowych karotek i już chciałam odejść ale nie znalazłam widelca.
„Zaraz kelnerka przyniesie” – poinformował mnie pan, który też czekał na coś, czym by mógł zjeść kolację. Miał łososia na talerzu więc musiał być chwilę przede mną. Załapał się jeszcze na roladkę z kurczaka. Szczęściarz. I całkiem niczego. Zadbany, pachnący, sprawiał wrażenie wypoczętego. Czyżby nie spędził całego dnia na stoisku targowym?
„Może w między czasie lampkę wina na połechtanie apetytu?” „Czemu nie!” „O! Są sztućce! Teraz jeszcze trzeba znaleźć miejsce żeby usiąść. Pani sama, czy z ekipą?” „Sama.” „Zapraszam więc. Po naszej lewej jest wolny stolik.” Hmm… nie odmówiłam.
Karol okazał się właścicielem dużej firmy dystrybucyjnej. Profil jego biznesu doskonale wpisywał się w moje zainteresowania zawodowe więc tematów do rozmów nam nie brakowało. Wina też nie. Zanim opróżniliśmy butelkę wymieniliśmy się wizytówkami i umówiliśmy na telefon. Gdyby nie atak spóźnionych kumpli z firmy pewnie jeszcze trochę byśmy pogadali. A tak pozostał przyjemny dreszcz nadziei, że pan prezes zadzwoni nazajutrz.
Koniec stycznia, środa rano
Plum… sms powitał mnie miłym: „Dzień dobry, mam nadzieję, że druga część wieczoru minęła Ci równie miło jak mnie pierwsza :). ”
Koniec stycznia, środa koło południa
Plum… wygrzebuję z dna torebki telefon by przeczytać: „Jak tam targi? Nogi bolą?” Oj bolą. Głowa też. Chcę się położyć spać a tu jeszcze tyle spotkań! No ale przecież nie napiszę mu tego…
Połowa lutego, piątek rano
Karol przyjeżdża na kolację. Usmażę krewetki. Albo nie, może jagnięcinę? Nieeee za duży kłopot, musiałabym jechać do makro, a tam nie można płacić kartą. Ok, pozostaję przy krewetkach.
Połowa lutego, piątek w południe
Może jednak polędwiczki… a na deser gorące truskawki z czekoladą? Hmm… niech pomyślę.
Połowa lutego, sobota rano
Karol wyszedł nad ranem. Zjadł krewetki ale nie poczekał na śniadanie. Dobrze, przynajmniej nie muszę się produkować od rana w kuchni.
Koniec marca
Przyzwyczajam się do częstych wizyt Karola. Jest u mnie prawie każdego dnia. Czasami zostaje na noc, innym razem tłumaczy, że musi wracać bo nie zabrał koszuli na zmianę.
Koniec kwietnia
Planuję weekend majowy. Zaczynam na ten temat rozmowę z Karolem. ”Niestety nie mogę z Tobą jechać. Mam ważne spotkanie grupy zakupowej w Elblągu. Może za dwa tygodnie coś wymyślimy”. „Przecież byłeś w Elblągu dwa tygodnie temu. Jest długi weekend, cała Polska nie pracuje. Dlaczego akurat teraz się spotykacie?” „Mamy napięty termin ściągnięcia towaru z Chin. Płynie kilka kontenerów a sypie nam się finansowanie. Mega problem.”
Połowa maja
Życie się normuje. Karol jest u mnie prawie codziennie. Przyjeżdża wieczorem, je kolację, drzemie na kanapie. Wyjeżdża rano po skonsumowaniu trzech naleśników. Jestem szczęśliwa.
Czerwiec
„Może wyjedziemy gdzieś w Boże Ciało?” Zapytałam nieśmiało, bo podejrzewałam, ze skoro temat kontenerów płynących z Chin jeszcze się nie zakończył to pewnie wykorzysta wolny czas by pojechać do Elbląga. Nie myliłam się. Rozczarowanie doprowadziło mnie do łez. Nie słuchałam przyjaciółek, które próbowały włączyć mi zdroworozsądkowe myślenie.
Początek lipca, piątek wieczór
Wyjechał z synem na wakacje. Przysłał smsa: „Buziaczki dla mojego Skarba.” Odebrałam go i poczułam jakbym wciągnęła nosem wielki atom tlenu. Zastrzyk energii kazał mi natychmiast wysłać odpowiedź. Coś w stylu „brakuje mi ciebie”, „tęsknię”. Nacisnęłam w telefonie przycisk „odpowiedz” i cóż to mi się pojawiło? Dwie opcje: „Odpowiedz” i „Odpowiedz wszystkim”. Jakby mnie piorun raził. Odpowiedz wszystkim?????? Czyli ktoś jeszcze dostał takie same buziaczki??? Mimo, że moja podświadomość histerycznie zaczęła szukać jakiegoś logicznego wytłumaczenia odruchowo zadzwoniłam pod ten numer. Po usłyszeniu damskiego „halo” z buta wyrzuciłam: „od jak dawna spotyka się pani z Karolem P?” „A kim pani jest, że zadaje mi takie pytanie?” „Jego narzeczoną”. W słuchawce zapadła cisza. „Proszę więc zadać to pytanie Karolowi.”
Początek lipca, poniedziałek rano
Odebrałam telefon „Dzień dobry, rozmawiałyśmy w piątek. Chciałabym wrócić do tego tematu. Jesteśmy z Karolem parą od czterech lat. Nie widujemy się codziennie bo mieszkam w innym mieście.” „Elblągu?” „Nie, Gdańsku”. O fuck. Prawie zemdlałam z wrażenia.
Plum… odbieram smsa ledwo utrzymując równowagę. „Jedyne, co mogę teraz powiedzieć, to przepraszam. Czy możesz mi oddać mój mikser?”
Nosz kurna. Mistrz logistyki! A jednak zrobiło mi się go żal… jak on teraz zrobi sobie naleśniki bez tego miksera…
Paprotka