Rajdy z trzech perspektyw Marty Waśkiewicz

Pisk opon, zapach spalin i adrenalina. Rajd widziany z fotela pilota, sędziego i organizatora. O motoryzacyjnych pasjach opowiada Marta Waśkiewicz, której nie straszne głośne ryki silników.

Skąd taka wielka miłość do motoryzacji?

Marta Waśkiewicz: To będzie nieprawdopodobne, ale to miłość chyba na przekór sobie. Samochody zawsze kochałam, ale rajdom kiedyś byłam zdecydowanie przeciwna. Mąż robił wszystko, aby mnie przekonać i pokazać, że to piękny sport, a ja widziałam w nim tylko zagrożenie i niebezpieczeństwo.

Mimo to nie dał za wygraną. Zabierał mnie ze sobą na „oglądarkę”, na spotkania z rajdowcami, wkręcił do ekipy serwisowej znajomej załogi, pokazał rajdy od drugiej strony. Szalę niechęci przeważył dzień, kiedy zależało mu, aby wystartować w jednej z imprez, a dotychczasowemu pilotowi coś wypadło. Teraz to czuję i w to wierzę, ale powtarzam – rajdy są dla osób z głową na karku – myślących, a nie dla tych, którzy chcą się zmierzyć z prędkością i przyczepnością. Rajdy to nie tylko super auto, ale także mnóstwo umiejętności i duże wyzwanie. A kilka lat później trafiłam do Automobilklubu Polski, wśród ludzi z ogromną pasją, ludzi, którzy dali mi szansę i we mnie wierzą, którzy mi pomagają i chętnie dzielą się doświadczeniem. Dzięki nim rozwijam to, co pokochałam i bez czego nie wyobrażam sobie kolejnych dni.

Zanim Pani wsiadła na fotel pilota, bała się Pani czegoś?

Marta Waśkiewicz: Mój pierwszy raz z prawym fotelem i rolą pilota był przypadkowy (zastąpiłam kolegę), ale zakończony sukcesem, po którym przekonałam się, że nie taki diabeł straszny.
Czy się bałam? Oczywiście. Bałam się, że moje dotychczasowe nastawienie da o sobie znać, że się wycofam. Później, przed samym startem, bałam się, że źle coś podyktuję, nie zdążę, pogubię się, a przecież od pilota tak wiele zależy. Poziom adrenaliny sięgał maxa, ale tylko do momentu pierwszego odliczania: „5, 4, 3, 2, 1, start”. Później działa się instynktownie.
Na nasze starty patrzyłam też z innej strony – kierowcą był mój mąż, a w domu czekała na nas dwójka naszych dzieci. Nie muszę chyba nikogo przekonywać, że rajdy to niebezpieczna pasja.; Rajdy, w których brałam czynny udział jako pilot, to rajdy amatorskie tzw. KJS’y.

Od pilota naprawdę wiele zależy. Pilot jest tą osobą, która musi myśleć i wiedzieć jak zachować się w każdej sytuacji. Kierowca w czasie rajdu tylko wykonuje polecenia pilota i jedzie tak, jak podyktuje mu pilot. Dlatego też to na pilocie ciąży ogromna odpowiedzialność za załogę. W KJS’ach próby odbywają się na zamkniętych terenach, wyłączonych z ruchu drogowego – tu z reguły jest bezpieczniej, choć wypadki też się zdarzają. W rajdach wyższego szczebla, RPP czy RSMP załogi poruszają się po drogach publicznych, a tu każda pomyłka pilota może kosztować załogę zdrowie lub nawet i życie.

Niestety po 4 latach na prawym fotelu, jako o pilocie mogę mówić już tylko w czasie przeszłym, ponieważ po wypadku samochodowym w prywatnym aucie, spowodowanym przez bardzo młodego kierowcę, ze względu na odniesione obrażenia musiałam pożegnać się z prawym fotelem rajdówki .

O czym Pani myślała przed pierwszym rajdem?

Marta Waśkiewicz: To była zima z mnóstwem śniegu, sytuacje nie do przewidzenia. Niekontrolowane poślizgi, wypadnięcie z trasy, zaspy – takie rzeczy zaprzątały mi głowę. Poza tym próbowałam poukładać sobie w głowie wszystko to, co jako pilot muszę ogarnąć, co ode mnie zależy, na co zwrócić uwagę itd. Pierwszy start był najtrudniejszy, ale końcowy wynik najlepszy.

Co jest największą adrenaliną w fotelu pilota?

Marta Waśkiewicz: Trudne pytanie. Każdy kolejny start to duże wyzwanie, konkurencja również. Jak się jest w czołówce, nie chce się z niej wypaść. Jeden błąd pilota może zaprzepaścić marzenia o zajęciu wysokiej pozycji w klasyfikacji generalnej czy zwycięstwie w klasie. Przed każdym startem „walczyłam” z utrzymującymi się we mnie nerwami, ale to było chyba właśnie to, co dawało siły i chęci walki – walki o zwycięstwo.

Jak jest Pani postrzegana w środowisku rajdowym, jako pilot i jako sędzia?

Marta Waśkiewicz: Kobieta pilot rajdowy, to tak samo jak kobieta kierowca rajdowy – jest ich mało. Jednak kobieta pilot może być spokojnie porównywana osiągnięciami do pilotów mężczyzn, za to kobieta kierowca chyba zawsze będzie daleko za nimi. Jeżeli chodzi o funkcję sędziego, to sędziuję wszystkie rajdowe imprezy, nie tylko te amatorskie, ale także te wyższej rangi oraz terenowe. Wydaje mi się, że różnica kobieta czy mężczyzna w roli sędziego, dzisiaj nie jest to już aż tak odczuwalna jak kiedyś. Owszem, zdecydowaną większością są mężczyźni, ale i kobiet sędziów też zaczyna przybywać. Nie mogę narzekać, wręcz przeciwnie naprawdę mogę liczyć na pomoc kolegów (za co serdecznie dziękuję), mam w nich ogromne wsparcie. Wiadomo, jak wszędzie zdarzają się i tacy, którzy przez zazdrość i zagrożenie dla swojej osoby, próbują „podcinać skrzydła” i zniszczyć w nas zapał. Staram się z takimi ludźmi nie współpracować, odcinam się od nich. Uważam, że społeczność rajdowa jest jak jedna wielka rodzina – powinniśmy się wspierać, dbać i rozwijać naszą wspólną pasję, a nie ją niszczyć i spekulować.

Nie chciałaby się Pani przesiąść na fotel kierowcy?

Marta Waśkiewicz: Nie, nigdy. Rola kierowcy nigdy mnie nie pociągała. Nie potrafię rozpędzić samochodu do takiej prędkości jak mężczyzna, a zza kierownicy za dużo widzę i przewiduję. Owszem obserwacja i praktyka, jaką zdobyłam w rajdówce bardzo przydaje mi się na co dzień, ale kierowcą czuję się i kocham być tylko w cywilnym, prywatnym aucie.

Co bardziej uzależnia rajd z perspektywy pilota czy sędziego? A może perspektywa nie ma znaczenia i liczy się sam rajd?

Marta Waśkiewicz: To nie ma znaczenia. Kocham to, co robię. Rajdy to moja pasja, żywioł, drugie życie. Poświęcam im mnóstwo swojego czasu, czasem kosztem wspólnej zabawy z dziećmi czy rodzinnego spaceru, a czasem kosztem snu. Na szczęście dzieci też się powoli w to wciągają i pomagają lub chętnie jeżdżą z nami na organizowane przeze mnie imprezy.

Co wzbudza w Pani największe emocje jako sędziego?

Marta Waśkiewicz: Od sędziego bardzo dużo zależy. Sędzia musi być bezstronny i sprawiedliwy. Tu nie ma mowy o jakichkolwiek układach, nie ma znaczenia czy w danym aucie jedzie mój mąż, przyjaciel, czy ktoś, kogo nie lubię. Muszę być bezstronna, a w momencie popełnienia jakiegoś błędu muszę potrafić się do tego przyznać i sprawę załatwić polubownie.
Był moment w moim życiu, że ja sędziowałam, a mąż jeździł z kolegą. Musiałam wtedy zmierzyć się z zarzutami, że mój mąż wygrywa, bo np. ja stoję na mecie i decyduję o jego czasie. Nie było to przyjemne, a moje tłumaczenia, że on jest naprawdę dobry w tym co robi, na nic się zdały, niektórzy mieli swoje zdanie. I wtedy postanowiłam udowodnić, że nie jest tak jak niektórzy myślą. Zrezygnowałam z sędziowania w kolejnej imprezie. Mój mąż znowu wygrał klasę, a ja zyskałam szacunek i skończyły się docinki.

Pani połączyła wszystkie aspekty rajdów stając się organizatorem. Co jest mobilizacją do przygotowywania kolejnych?

Marta Waśkiewicz: Wyszłam z założenia, że jeżeli nie mogę już jeździć, a chcę być blisko rajdów – będę sędzią. A później dostałam szansę i zaczęłam organizować imprezy. Pierwszą imprezę, w której przyjęłam rolę Dyrektora, przygotowałam w zeszłym roku z pomocą przyjaciela. To było dla mnie duże wyzwanie i bez pomocy doświadczonej osoby raczej trudne do zrealizowania. Udało się, zawodnicy byli bardzo zadowoleni, a dla mnie podziękowania i pochwały były motorem do dalszych działań. Przed każdą kolejną imprezą, jaką organizuję stawiam sobie kolejne wyzwania. Nie działam stereotypowo, wg jakiegoś schematu – zawsze staram się zawodników czymś zaskoczyć i zorganizować im coś nowego. Tylko w ten sposób jesteśmy w stanie zachęcić młodych ludzi do szkolenia i doskonalenia swoich umiejętności, pomóc im zdobyć doświadczenie i legalnie rozkoszować się łykami adrenaliny. Moim mottem dyrektora, jakie wypowiadam na każdej odprawie z zawodnikami jest: „spotkajmy się na mecie w takim samym składzie i w takim samym humorze, jak teraz tutaj – na starcie”. Jako osoba odpowiedzialna za organizację i przebieg imprezy wychodzę z założenia, że to ja jestem dla zawodników, bo bez nich moja praca na nic by się zdała. Dlatego też chętnie odpowiadam na nurtujące ich pytania, pomagam i dzielę się swoją wiedzą oraz  zdobytym doświadczeniem – to naprawdę sprawia mi przyjemność.

Z tych trzech pozycji pilota-sędziego-organizatora, co jest dla Pani najprzyjemniejszą rolą, a co największym wyzwaniem?

Marta Waśkiewicz: To wszystko się łączy. Myślę, że moje doświadczenie zdobyte jako zawodnika i sędziego pozwala mi być dobrym organizatorem. Organizator musi myśleć o wszystkim i musi wszystko przewidzieć. Wymyślenie trasy, ciekawych i sprawdzających umiejętności prób jest trudne, ale widząc to ze wszystkich perspektyw staje się dużo bardziej realne. Lubię patrzeć na radość i zadowolenie zawodników z ich osiągnięć, moment rozdawania nagród i uśmiech na ich twarzach, gdy uda im się przełamać jakąś barierę. Poza tym poznawanie i bezpośredni kontakt z kolegami po fachu – rajdowcami, o których kiedyś mogłam tylko obejrzeć reportaż w telewizji, a którzy nie traktują cię z góry, tylko jak członka rodziny – rajdowej rodziny – bezcenne. Ogromną przyjemność sprawia mi również pomoc najmłodszym kibicom zafascynowanym rajdami, umożliwienie im spotkania z ulubionym kierowcą czy udział w imprezie. Kocham dzieci, jestem wrażliwa na ich pasje i potrzeby. Na każdym rajdzie czy to organizowanym przeze mnie, czy innych kolegów staram się „łapać” kontakt z dziećmi. Sadzam za kierownicą rajdówki, umożliwiam zrobienie zdjęć z zawodnikami, a jak tylko mogę to rozdaję różne gadżety, plakaty, naklejki czy upominki. W taki też sposób przekazuję kolejnemu pokoleniu swoje zafascynowanie tym sportem.

Tak – rajdy to to, co poza rodziną kocham najbardziej!!!

Pytała: Angelika Rusiecka