Nowy Rok zawsze był dla mnie czysto symboliczny. Pamiętam, że czytałam kiedyś słowa Dalajlamy który mówił, że nowy rok to nic wielkiego, gdyż gwiazdy, niebo i ziemia pozostaną takie same. I to prawda. Nigdy nie lubiłam okołostyczniowej pogoni za nową wagą, rzuceniem papierosów, spłacaniem długów, przepraszaniem znajomych – zawsze wolałam być konsekwentna – cały rok, bez sztucznych terminów. W tym roku pozwoliłam sobie jednak na kilka motoryzacyjnych postanowień, a to wszystko dlatego, że za jakiś czas sprawdzę się w zupełnie nowej roli – roli mamy!
Kolejne miesiące będą więc dla mnie równoznaczne z:
– wybieraniem najbezpieczniejszego fotelika samochodowego (już widziałam, że opublikowano nowe testy ADAC i na pewno w stosownym momencie usiądę do wnikliwej lektury),
– wybieraniem najlepszego wózka tj. wygodnego dla rodzica i dziecka, a przy tym na tyle kompaktowego, by mieścił się w niewielkiej windzie i bagażniku samochodu bez konieczności składania go kilkanaście minut, co czasem z przerażeniem mam okazję obserwować wyglądając przez okno na przydomowy parking,
– zastanawianiem się, czy mama małego malucha może prowadzić zaraz po jego narodzinach samochód (z maluchem jako pasażerem), czy też do czasu oswojenia się z rolą mamy i poznania powinna zrezygnować z roli kierowcy? Niestety znam przypadki, gdy płacz dziecka na tylnym siedzeniu tak dekoncentrował mamy za kierownicą, że powodowały niebezpieczne sytuacje na drodze – ja wolałabym ich uniknąć, jak jednak zrezygnować z miłości do aut i pełnej niezależności, jaką daje ich prowadzenie?
– ograniczeniem prędkości do 50 km/h – w końcu tak stanowią przepisy – czasem bezsensowne, czasem naciągane, ale jednak przepisy,
– jak spakować malca na samochodową wycieczkę (pierwszą planuję nieomalże zaraz po narodzinach, więc może być ciężko),
Postanowień na pewno będzie i z pewnością będę o nich opowiadała. Dziś jednak trochę więcej o jednym, które już udało mi się zrealizować!
Niby można, ale…
W którymś momencie prowadząc samochód uświadomiłam sobie, że moja zupełnie „nowa figura” (nie mylić z dobrą figurą) wymaga specjalnego traktowania. Dobre jedzenie, regularny ruch, długie spanie – o tym często i długo mówi się we wszystkich mediach. Nieproporcjonalnie małą ilość czasu poświęca się jednak na bezpieczeństwo podróżowania samochodem, a szkoda… Polskie prawo zezwala kobietom w ciąży na podróżowanie bez zapiętych pasów. Moje ciężarne koleżanki były zachwycone tym, że posiadając przy sobie książeczkę ciąży mogą wsiadać do samochodu, nie dbać o pasy i ruszać w drogę – wszystko w pełni legalne i bezpieczne – bo przecież pas nie uciska brzucha ani w trakcie nagłego hamowania nie zaciśnie się na dziecku – i takie proste. Gdy znalazłam się w zupełnie nowej sytuacji od razu spytałam się siebie czy książeczka ciąży uchroni którąkolwiek kobietę przy gwałtownym hamowaniu przed uderzeniem w szybę – to było pytanie retoryczne – bez zapiętych pasów w niebezpieczeństwie jest nie tylko nasze dziecko, ale i my!
Szybko rozpoczęłam przeszukiwanie Internetu pod kątem nowych rozwiązań tej kłopotliwej sytuacji (a nawet można by rzec – dylematu matki) i znalazłam go. Jest czarny, welurowy i nazywa się Clippsafe – mój adapter do pasów.
Clippsafe – gadżet czy must have?
Po zakupie adaptera przez internet niecierpliwie czekałam na jego przesyłkę, a gdy ta się pojawiła byłam lekko rozczarowana. Za 150 złotych miałam przed sobą kilka pasów, 2 napy, 1 zapięcie i ładne logo – wszystko było miłe w dotyku, mocne, ale jakieś strasznie proste. Okazało się jednak, że w tej prostocie tkwi siła. Po pierwszym montażu (adapter jest uniwersalny i okala fotel –regulacja linek pozwala na dobre przyleganie do fotela) i zajęciu fotela okazało się, że rozwiązanie jest naprawdę bardzo wygodne, zdałam sobie również sprawę, że dotychczasowy pas już mnie uciskał. Korzystając z Clippsafe okalającym fotel linkom towarzyszy mała welurowa podkładka na której siadam (bardzo wygodnie, nieślizgające się i jakie ciepłe!), a z niej wychodzą z kolei dwa pasy, w które wczepiam z prawej i lewej strony brzucha standardowy pas samochodowy. Dzięki technice dwóch pasów (wcześniejsze wersje adaptera miały podobno tylko jedno zapięcie) z adaptera mogą korzystać kobiety ubrane zarówno w spodnie, jak i w sukienkę czy spódnicę. Wpuszczenia standardowego pasa w adapter pozwala na obniżenie go – pas nie uciska brzucha, ale chroni – mnie i dziecko.
Podobno kupiony przeze mnie adapter to numer 1 wśród takich „urządzeń” w Europie – przyznam jednak szczerze, że nie widziałam by miał on jakąkolwiek konkurencję. Clippasafe Advanced Bump Belt (bo tak dokładnie nazywa się ten przydatny gadżet) to mój bufor bezpieczeństwa i must have każdej mamy. Można go łatwo przenosić między fotelami (testując różne samochody dopasowywałam go już do kilkunastu foteli), nie jest duży, a dzięki niemu podróżując czuję się bezpieczna, racjonalna i odpowiedzialna. Taka chciałabym być cały ten rok. Mam nadzieję, że mi się uda i wam też tego życzę!
P.S. Adapter można kupić w Internecie w sklepach dla mam i dziecka oraz na aukcjach Allegro. Ważne by wybrać taki, który posiada polską gwarancję.
Tekst: Magda Drzewiecka