Nowy projekt ustawy PO zakłada diametralne zmiany w przepisach. Mandaty niestety wzrosną, jednak będziemy mieli mniej okazji, żeby otrzymać punkty karne. Nowe przepisy mogą wejść w życie nawet za pół roku. Po tym czasie nic nie będzie już jak dawniej, nastanie czas wielkiej smuty dla miast i gmin, których lwia część dochodu pochodziła z wykroczeń drogowych. Od tego czasu wszelkie wpływy zasilą kasę Krajowego Funduszu Drogowego.
Gminne organy ścigania stracą możliwość ustawiania radarów gdzie popadnie, wszystkie istniejące urządzenia przejdą pod nadzór Inspekcji Transportu Drogowego. Zamysł słuszny, urządzenie pomiarowe ma służyć poprawie bezpieczeństwa, a nie wyłącznemu zarabianiu pieniędzy i karaniu celem poprawy wpływów do budżetu.
Zmiany systemu mandatowego zmniejszą także kompetencje innych służb. Inspekcja Transportu Drogowego nie będzie już nas mogła fotografować za pomocą mobilnych urządzeń pomiarowych, straci też możliwość nagrywania filmów z nieoznakowanych samochodów. Od teraz jedynymi tajniakami będą policjanci.
Nawet jeśli zostaniemy sfotografowani, nie otrzymamy punktów karnych. Minusem jest jednak to, że dolegliwość finansowa mandatów wzrośnie.
Przekraczając prędkość o 11 km/h zapłacimy 1.5% średniego wynagrodzenia. Jadąc za szybko o 50 km/h nasza kara wzrośnie do 20% średniej krajowej, czyli 750zł. Jednak to nie koniec. Jeżeli zostaniemy przyłapani w terenie zabudowanym, dolegliwość zwiększy się o 50%.
Recydywiści, to według przepisów ci, którzy dostali już trzy mandaty. Każde kolejne przewinienie to kolejne koszty, w tym przypadku do rachunku doliczone nam będzie kolejne 50% i tak z każdym następnym mandatem.
Zmienia się też kwalifikacja czynu, z mandatu karnego, na karę administracyjną. Nie będzie już też obowiązku podawania, kto kierował pojazdem. Mandaty będą obciążać właściciela pojazdu.
Tekst: Kasia Kwiecińska
Źródło: Interia