Tym razem miałyśmy przyjemność testowania Nissana Leaf, pobudzanego do życia wyłącznie przez akumulatory naładowane prądem. Przyznam szczerze, że bardzo się ucieszyłam na możliwość sprawdzenia na własnej skórze jak działa ten ekologiczno-futurystyczny bolid, tym bardziej że była to moja premiera jeśli chodzi o auta w pełni elektryczne. Jeśli spodziewacie się rozbudowanej wersji melexa, to nic bardziej błędnego!
Futurystyczne kształty
Już sam wygląd Nissana Leaf jest dość… nietuzinkowy. Obły kształt bryły, liczne wybrzuszenia, designerskie światła i niebieskie akcenty mające kojarzyć się z czystą energią sprawiają, że nie przemkniemy niezauważeni. Nie wątpię, że pękata sylwetka Leafa ma swoich zwolenników (najbardziej entuzjastycznie reagowały podczas naszych testów dzieci :), mi nie przypadła jednak zbytnio do gustu.
Nissan Leaf to 5-drzwiowy hatchback, który z łatwością pomieści 5 dorosłych osób. Swobodnie rozsiądzie się zarówno kierowca, jak i pasażerowie. Miejsca jest sporo, a wysokie fotele zapewniają wygodne wsiadanie do auta. Stonowane wnętrze mocno kontrastuje jednak z futurystyczną sylwetką. Próżno szukać tutaj złota i wodotrysków.
Ujmując elektroniczną deskę rozdzielczą, design jest prosty i dość standardowy. Z drugiej strony, otrzymujemy przejrzysty i prosty w obsłudze panel centralny oraz optymalną liczbę przycisków. Ergonomię zapewnia również odpowiednia ilość schowków, które pomagają utrzymać porządek w aucie – półeczka pod panelem środkowym, 2 uchwyty na kawę, miejsce na okulary przeciwsłoneczne w podsufitce oraz spora wnęka na bibeloty umieszczona przed podłokietnikiem.
Oprócz schowków, do dyspozycji mamy oczywiście również bagażnik, który wprawdzie nie jest wyjątkowo pojemny (370 l), a część miejsca zajmują kable do ładowania, ale tygodniowe zakupy bez trudu pomieści. Wymogi miejskiej jazdy w zupełniości spełnia, a w razie potrzeby, mamy możliwość złożenia tylnej kanapy i powiększenia przestrzeni ładunkowej.
Plastiki użyte przy wykończeniu na pierwszy rzut oka wyglądają topornie. W rzeczywistości są jednak całkiem przyjemne. O ile proste wnętrze ma swój urok, o tyle tapicerka użyta w Leafie prosi się o podrasowanie. Jest praktyczna, ale wygląda staroświecko, czym jeszcze bardziej podkreśla dysonans względem odjechanego projektu bryły.
Bezszelestny ninja…
Nissan Leaf jest napędzany wyłącznie silnikiem elektrycznym, dzięki czemu w środku panuje wręcz idealna cisza. Projektanci byli zmuszeni stworzyć specjalne wycieraczki zasilane niemal bezgłośnymi silniczkami, których dźwięk tłumi standardowo praca silnika spalinowego. Jedyne dzwięki słyszane w środku, to szum opon i klimatyzacji. Noo, oprócz niezmiernie irytującej melodii odgrywanej po uruchomieniu auta i okrutnego dla ucha pipczenia towarzyszącego nam do momentu zapięcia pasów bezpieczeństwa.
Cisza panuje również na zewnątrz, także wyjątkowo trzeba uważać na roztargnionych pieszych – szczególnie na osiedlowych uliczkach.
Poza komfortową pod względem akustycznym jazdą, auto oferuje niesamowicie dobre przyspieszenie i lekkie prowadzenie wspierane przez bezstopniową skrzynię biegów. Przy ruszaniu ze świateł, większosć pospolitych spalinówek nie ma najmniejszych szans. W trybie miejskim, auto idzie jak burza. Jazda jest płynna i pozbawiona wibracji. Nissan miękko sunie po jezdni. Jeśli mamy na pokładzie bardziej wrażliwych pasażerów, radzę delikatnie manipulować pedałem gazu i hamulca. W innym razie choroba lokomocyjna w mig zakłóci przyjemną jazdę.
Swobodna jazda w zupełnej ciszy to czysta przyjemność, ale jak tu odmówić sobie radia i muzyki. Tym bardziej, że do dyspozycji mamy specjalnie zaprojektowany system audio Bose®, rozpieszczający nasze uszy czystym i mocnym dźwiękiem. Teoretycznie, system obejmujący 7 głośników, zużywa o 50% mniej energii elektrycznej niż standardowe samochodowe rozwiązania. Jeśli jednak dodamy do niego ogrzewanie, klimatyzację, światła i wycieraczki, życiodajna energia Leafa zaczyna rozpływać się w tempie proporcjonalnym do jego przyspieszenia….
Nie dla nerwowych…
Teoretyczny zasięg w pełni naładowanego Leafa to 150 km. Jednak wszelkie dodatkowe gadżety, nieregularne ukształtowanie terenu, czy zbyt energiczne użytkowanie pedału gazu drastycznie go limituje. Jazda po zakorkowanym mieście to rozrywka dla ludzi o mocnych nerwach. Przez większość czasu spędzanego za kółkiem towarzyszy nam lęk przed ograniczonym zasięgiem. W przypadku praktyków jazdy na rezerwie (do których się zaliczam) napięcie sięga zenitu. Tym bardziej, że poniżej 10 km zasięgu, licznik przestaje go odliczać.
Nissana ładujemy podnosząc niewielką klapę znajdującą się między przednimi światłami. Standardowe dojazdy do pracy oraz wypady na zakupy przekładają się w praktyce na konieczność ładowania co 2 dni. Tutaj mamy do dyspozycji 2 opcje – podpięcie się do domowego lub garażowego gniazdka 220 V lub skorzystanie ze stacji szybkiego ładowania.
W pierwszym przypadku, pełne ładowanie akumulatora trwa około 8-10 godzin. Kabel ma jednak długość 5 m, a Nissan nie zaleca używania zamienników, także miejsce parkingowe musi zapewniać dogodny dostęp do prądu.
Druga opcja skraca czas ładowania do około godziny plus dojazd do stacji, których nie ma zbyt wiele. Ja niestety nie dysponuję bezpańskim gniazdkiem przy miejscu garażowym, ale na szczęście stacja ładowania znajduje się praktycznie pod moim domem.
Pełne naładowanie Leafa, to średni koszt 15 złotych na 100 km, co wychodzi taniej niż komunikacja miejska. Jeśli jednak nie mamy możliwości podpinania auta do prądu pod domem, musimy ponieść inny koszt – czas spędzany na stacjach ładowania.
Czas liznąć trasy
A co jeśli zabierzemy Leafa na trasę ekspresową? Auto rzeczywiście rozpędza się do 140 km/h w około 11 sekund. Przyspiesza jakby miało turbinę i podróżuje się nim całkiem komfortowo. Tylko co z tego, jeśli po pokonaniu 50-60 kilometrów i musimy wracać lub szukać gniazdka.
Technologia przyszłości połączona z infrastrukturą przeszłości i ciągłym niedostatkiem wolnego czasu równa się brak realnych możliwości zabierania Leafa na dalsze weekendowe wycieczki. Plusem jest możliwość dopracowania techniki ekonomicznej jazdy. Nasz styl prowadzenia odwzorowują choinki ekranu prędkościomierza, które rosną jeśli jedziemy ekologicznie.
Dla kogo ten luksus?
Jeśli chodzi o jazdę miejską, Nissan Leaf mnie zauroczył. Obsługa jest banalnie prosta, prowadzenie leciutkie, a przyspieszenie wybitnie dynamiczne. Bogate wyposażenie standardowe zapewnia wyjątkowy komfort – podgrzewane fotele, automatyczna klimatyzacja, system inteligentnego kluczyka (nie musimy go nawet wyjmować z torebki), elektrycznie sterowane szyby i lusterka, skórzana kierownica czy system wspomagający ruszanie pod górę (HSA).
Dodatkowym atutem są wysokie wyniki w testach bezpieczeństwa Euro NCAP (noty testów zderzeniowych: 89% – ochrona dorosłych, 83% – ochrona dzieci, 65% – ochrona pieszych, 84% – zaimplementowane układy bezpieczeństwa). Brakuje jedynie czujników parkowania.
Jeśli przemyślimy wcześniej procedurę ładowania (najwygodniej w nocy w garażu lub w czasie pracy w garażu podziemnym), to jest to dobry pomysł na drugie auto w rodzinie. Pod warunkiem, że udźwignie ona cenę luskusu praktycznie darmowego „tankowania” – 126 080 PLN.
Z elektrycznym pozdrowieniem 😉
Ula Grzegorzewska