Polska (nie)przyjazna turystom!

0

Wyjazd z Warszawy w sobotni poranek wcale nie należał do najprostszych. Zmotoryzowana i doświadczona Autopolka wie jednak, że „co się odwlecze to nie uciecze” i grzecznie i posłusznie stoi w korkach.

Tocząc się metr za metrem nagle dojeżdża do zamkniętej ulicy z napisem „objazd” (turysto z zagranicy pamiętaj, to słowo klucz na polskich drogach), znając więc doskonale cel swojej wycieczki, skręca i… objeżdża. Objazd jak to objazd, nagle staje się nieoznakowany i prowadzi przez mało znane ulice warszawskiej Pragi – Autopolka się jednak nie boi i mknie dalej, ale we wstecznym lusterku dostrzega jeszcze samochód na śląskich numerach zwalniający do 10km/h i szukający choćby małego żółtego znaku z magiczną informacją dokąd się udać – niestety nie znajduje! Czy Autopolak lub Autopolka ze Śląska dojechali na miejsce tego nie wiem, ale jedno jest pewne – znali słowo „objazd”, a tym samym mieli na to szansę. Jak jednak w stolicy Polski i w każdym innym polskim mieście ma poradzić sobie europejski turysta, dla którego słowo „objazd” brzmi dokładnie tak samo jak „obiad” i jak bez znaków (graficznego tłumaczącego drogę, a potem znaków prowadzących dalej) trafić do celu tego nie wiem. Dobre pytanie, a może absurd numer 1?

Czym jednak dalej od Warszawy tym i dla Autopolki z województwa mazowieckiego tereny mniej znane. Czasem warto więc zatrzymać się i obejrzeć niezagospodarowane piękne łąki i lasy, a tu dziwnych i niezrozumiałych sytuacji może pojawić się naprawdę dużo – nawet dla Autopolki. I tak oto widząc piękne, przejrzyste jezioro Autopolka postanowiła zażyć kąpieli wodnej. No cóż, musicie mi wybaczyć, choć w całej Polsce leje na Mazurach pogoda dopisała! Podjeżdżając na zaimprowizowany na trawniku parking Autopolka natrafiła jednak na dziwny znak i… stanęła dalej. Mogę jednak wyobrazić sobie salwy śmiechu w programie telewizyjnym typu „Śmiechu warte”, gdyby zdecydowała się stanąć na tym zakazie, znak bowiem lojalnie uprzedzał „Grozi uszkodzeniem przez maszyny rolnicze”. Wyobrażacie sobie „zagraniczną blondynkę” stającą na zakazie, która sądzi, że napis na dole oznacza „Nie dotyczy weekendów” albo „Obowiązuje tylko dla samochodów dostawczych”, gdy wali w nią ciągnik siodłowy? Ja niestety tak… absurdalna sytuacja i absurdalny znak, znów mało przyjazny dla tych, dla których język polski to czysta magia.

Ja – Autopolka, jak na dziewczynę z miasta przystało postanowiłam zwiedzać jednak nie tylko wiejskie plaże (niestrzeżone za to z ciągnikami) i tak oto trafiłam do miasta. Muszą mi wybaczyć czytelniczki z Białegostoku, bo choć ich miasto uważam za przepiękne (gorąco polecam Pałac Branickich, wizytę na Plantach, przyjrzenie się zlokalizowanemu w dawnej fabryce Centrum Handlowemu Alfa i piękne, wielowyznaniowe kościoły i stare kamienice), system parkowania w Białymstoku to dla mnie istna kpina z Unii Europejskiej. Jak bowiem cokolwiek tu zrozumieć? Podjeżdżając na parking kierowcę wita znak dużego P (tu akurat wszystko jasne) a na dole napis „Płatne”. Z „płatnym” jak z „objazdem”, trudno wymagać by ktoś znał to słowo, ale nawet zakładając, że turysta zrozumie, iż musi uregulować należność za postój w danych miejscu nie możemy zakładać, że odniesie sukces i uchroni się przed mandatem. Poza znakiem i napisem wokół miejsc parkingowych nie widać bowiem ani parkometrów ani martwej duszy, po dłuższym oczekiwaniu aż ktoś się pojawi (przecież jakoś muszę zapłacić), ruszam dowiedzieć się, jak to zrobić. Wyobraźcie sobie obcokrajowca w Białymstoku, któremu przyjdzie się zmierzyć z panią w kwiaciarni i panią w kiosku – ja się zmierzyłam! W kwiaciarni poinstruowano mnie, że mam iść do kiosku, po długich poszukiwaniach (nie stał na tej samej ulicy ani w widocznym miejscu) do niego dotarłam i… znowu problem. Gdy poprosiłam parking na 3 godziny dostałam 3 duże żółte kartki (każda na 60 minut), które należy samodzielnie wypełnić (pamiętajcie – zawsze noście przy sobie długopis!). Musiałam więc wybrać dzień, miesiąc i rok parkowania, a następnie godzinę w której zaparkowałam i tak… na każdej kartce (pomyłka to stracone pieniądze). Przy trzecim druczku zastanawiałam się, co by było gdybym chciała zatrzymać się w Białymstoku na cały dzień… chyba 15 minut parkowania powinno być wtedy za darmo na… wypełnianie kwitków. Białostocki system niewątpliwie oryginalny (czekamy na opinie na forum, gdzie jeszcze można spotkać podobny!) na miano absurdu moim zdaniem zasługuje. A czy wy podróżując po polskich drogach natrafiacie na inne?

Pisząc to planuję zaraz znowu wsiąść za kierownicę i znów użerać się z wyprzedzającymi na podwójnej ciągłej kierowcami z Litwy. Co ciekawe po swoich drogach jeżdżą oni nie przekraczając prędkości nawet o 10km/h. Może więc nie tylko my celujemy w absurdach? Udanych wakacji! Ja wracam do tropienia motoryzacyjnych przeciwności losu…

Tekst: Magda Drzewiecka